...wiem, co mam do stracenia, i wiem, co mam do zyskania, decyzja nie trwa długo.
Mieczysław Karłowicz

poniedziałek, 18 maja 2009

Chamonix - The End

No i skończył się wspaniały wyjazd do Chamonix. Wracaliśmy, odwiedzając Tukana i zwiedzając Heidelberg. Podróż szybko i bezpiecznie minęła.

Podsumowanie:
Pokonaliśmy ok 6000m deniwelacji, weszliśmy na Col du Passon, Tour Ronde, Pointe Lachenal, Dome du Gouter, niewiele brakło abyśmy stracili życie w lawinie pod Taculem, ogladali zaporę l'Emosson, kanion Tete Noir, wypili dużo wina i zjedli kilogramy serów

środa, 6 maja 2009

Drugie podejście do Mont Blanc

5 maja

Kuba postanowił się nie przemęczać i wjechał kolejką na Plan de l'Aiguilles. My podchodziliśmy od wylotu Tunelu Mont Blanc przez La Para i Les Glaciers. Spotkaliśmy się przed wejściem na lodowiec Bossons. Tam się związaliśmy i wkroczyli w seraki La Jonction. Zostało do pokonania 550 metrów w pionie. Po przejściu seraków pozostało kilkanaście zakosów stromego podejścia i byliśmy w schronisku Grands Mulets. Korzystając ze zniżki na legitymację OEAV dostaliśmy noceleg taniej niż w niejednym schronisku w Tatrach. Po przygotowaniu płynów na następny dzień szybkoi zwinęlkiśmy się do spania.









6 maja

Pobudka o 0100. Wstajemy i zaspani przygotowujemy szybkie śniadanie. O tej porze przyjmuję tylko kaszkę mleczno-ryżową dla dzieci. Ohyda ale jest to jedyna rzecz którą jestem w stanie przełknąć. Tuż po drugiej wychodzimy ze schroniska i od razu pierwsze problemy. Czekamy na łańcuchach zejściowych na lodowiec jakieś pół godziny zanim kilku "niedzielnych" turystów poradzi sobie z kilkoma łańcuchami. W końcu udaje się zejść. Rozpoczynamy mozolne tuptanie w kierunku Grand Plateau. Kilka razy przechodzimy bardzo blisko ogromnych szczelin, ponad nami groźnie wiszą seraki. Na szczęście mało widać w świetle czołówek. Jasno robi się gdy dochodzimy do Grand Plateau. Robimy sobie krótką przerwę na śniadanie i ruszamy dalej. Po wyjściu na Col du Dome uderza w nas huraganowy wiatr. Nad granią Bosses widoczny jest pióropusz śniegu. Strasznie wieje. Postanawiamy wejść na Dome du Gouter (4304m npm) i odczekać jakiś czas mając nadzieję na osłabienie siły wiatru. Nic się nie zmienia. Schodzimy z powrotem na Col du Dome i podchodzimy do schronu Vallot. Kuba lekko się odmroził, palce u moich rąk również odmówiły posłuszeństwa. Na szczęście Vallot był blisko. W środku kilku mocno wychłodzonych gości rozgrzewało się pod kocami. Można było choć na chwilę odpocząć od tego wiatru. Wiatr ani na chwilę nie odpuścił. Przemarznięci i wychłodzeni postanowiliśmy zjechać na dół. Nie było najmniejszego sensu pchać się w taki wicher w górę. Szkoda wielka ale następnym razem na pewno się uda.
Zjechaliśmy na Grand Plateau. Po wietrze ani śladu. Widać tylko, że na górze wciąż szaleje wznosząc pióropusze porwanego śniegu. Widzimy trzy osoby na grani powyżej Vallota. Podziwiamy ich. Później okazuje się, że była to ekipa Pierre'a Tardivel'a - człowieka legendy, jednego z pierwszych ekstremalnych narciarzy w Chamonix.
Zjazd do Grands Mulets przebiega bez problemu. Robimy masę zdjęć przejeżdżając pomiędzy szczelinami i serakami. W końcu docieramy do schroniska. Szybko przepakowujemy plecaki, coś spożywamy i jedziemy dalej. Razem z Benoit zjeżdżamy w kierunku Tunelu, a Kubek śmiga do Plan de l'Aiguilles.
Wyjście bardzo udane choć zabrakło przysłowiowej "kropki nad i" Gdyby nie wiatr wejście na Mt. Blanc byłoby bezproblemowe.














niedziela, 3 maja 2009

Rest i niepogoda

3 maja

W niedzielę w ramach restu wybraliśmy się na spacerek do wąwozu Tete Noir - Gorges Mysterieuses. Jest to bardzo ciekawe miejsce, podobne do naszych Wodogrzmotów Mickiewicza jednak trochę większe.





Później pojechaliśmy nad Lac d'Emosson. Jest to ogromna zapora o wysokości 180 metrów. Na ścianie zapory jest ułożona wielowyciągowa sztuczna droga wspinaczkowa. Oto kilka fotek z zapory:






4 maja

Lenistwo na maksa. Lało cały dzień. Spakowaliśmy tylko plecaki i pozytywnie nastawili na atak na Mt Blanc.

sobota, 2 maja 2009

Trzy dni na Col du Midi

30 kwietnia

W końcu jest ładna pogoda. Plecaki mamy spakowane. Są ogromne. Jedziemy pociągiem do Chamonix i dalej kolejką na Aiguille du Midi. Na Col du Midi - poniżej schroniska Cosmiques rozkładamy obóz. Jest już dość późno i idziemy na kótki spacerek na Pointe Lachenal. Wchodzimy na wysokość ok 3660m npm. robimy krótki odpoczynek, masę fotek, zakładamy narty i zjeżdżamy. Zjazd jest ładny choć krótki. Przy namiocie jesteśmy dość szybko i udaje nam się załapać na trochę słońca. Jak tylko słońce chowa się za granią robi się okropnie zimno. Czas wskakiwać w puchy i do śpiworka. Noc jest komfortowa :)






1 maja

Wstaliśmy jak tylko słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Czekając na Benoit zrobiliśmy sobie śniadanko i spakowaliśmy plecaki. W końcu pojawił się Benoit i już razem poszliśmy w kierunku Tour Ronde. Dojście pod górę zajęło nam jakieś 2,5 godziny. Pod kuluarem założyliśmy raki. Trochę problemów sprawiło przejście szczeliny brzeżnej ale udało się ją w miarę sprawnie pokonać. Podejście Gervasuttim było szybkie i wygodne - były ślady wcześniejszych zespołów. Na górze zrobiliśmy długą przerwę czekając aż słońce zajrzy do kuluaru i zmiękczy śnieg. W końcu przyszedł czas na zjazd. Początkowo było wąsko i bardzo stromo. Żeby wykonać pojedynczy skręt trzeba było się solidnie skupić i pokonać strach przed upadkiem. Po jakimś czasie przyzwyczailiśmy się do stromości i zaczęła się całkiem przyjemna jazda. Na koniec mała przeszkoda w postaci szczeliny brzeżnej którą po prostu się przeskakiwało. Z pod kuluaru zjechaliśmy pod Filar Gervasuttiego na Taculu. Tam trzeba było założyć foki i zostało do pokonania 500 metrów w pionie do naszych namiotów.
W obozie nie zastaliśmy już (niestety) słońca. Trzeba było szybko coś wszamać i wskakiwać do śpiworów. W planie na następny dzień był trawers 3xM i zjazd do Grandes Mulets.

Pokonaliśmy ok 1300 metrów w pionie i zjechali Kuluarem Gervasuttiego (AD+, 5.2, 50 stopni)





Gervasutti from Carambole on Vimeo.



2 maja

Wstaliśmy o 01:30. Szybkie gotowanie i pakowanie plecaków i o 0200 wyszliśmy w kierunku Tacula. Pierwszy problem pojawił się na początku podejścia. Kubek miał tak zamarznięte foki, że klej przestał trzymać. Trzeba było zapakować narty na plecaki i ryszyć z buta w górę. Szło się dużo gorzej. Miejscami zapadaliśmy się po uda. Doszliśmy do końca śladów pozostawionych przez kogoś dnia poprzedniego. Tam postanowiliśmy zawrócić. Nie było sensu przedzierać się w śniegu po pas, w dużym zagrożeniu lawinami. Poczekaliśmy aż się trochę rozwidni i zjechaliśmy do namiotów. 40 minut po naszym wycofie urwały się seraki i zasypały całkowicie nasze ślady. Mieliśmy ogromne szczęście, że nie było nas tam.
Wskoczyliśmy w śpiwory i odespali nocną wycieczkę pod Tacula. Rano zwinęliśmy obóz i zjechali przez Vellee Blanche do Montenvers.